czwartek, 26 lutego 2015

Końcowe odliczanie 9.2

- Jaką mieszankę proponujesz? - brązowe oczy wodziły po zgromadzonych w szafkach, szafeczkach i szufladach związkach chemicznych, opakowanych w pudełka, fiolki czy probówki. Hashimoto potarła dłonią czoło i popatrzyła na "wspólniczkę", zajętą wertowaniem podręczników, zebranych w jednym z kątów pomieszczenia. Zmarszczone brwi wskazywały na skupienie, chociaż mogły też ujawniać, że pisarka nic nie rozumie z żargonu, którym posłużono się w książkach. Z drugiej strony, gdy wszystkowiedząca przydzielała im zadania, jednooka sama zgłosiła się do tworzenia bomby, czyli szczątkową wiedzę posiadała. Albo nie uśmiechało się jej odciąganie uwagi Monoszmaty czy ostukiwanie ścian.
Powód w sumie nie był istotny.
- Umh... umm... n-nie wiem... szlag! - nagły wybuch agresji, szczęśliwie skierowany nie przeciw psychiatrze, tylko kolejnemu przewertowanemu tomiszczu, nieco zaskoczył fioletowowłosą. W ogóle szybkość zmian zachowania Kodamy była dość interesująca, gdyby miała czas, zapewne zbadałaby to.
Książka z hukiem uderzyła w ścianę, po której to osunęła się; kilka kartek wypadło, szeleszcząc, dołączyły na podłodze do podręcznika.
- Hej, Kodama, ale chyba nie chcesz, żeby pluszodupny wparował tu, dzierżąc w łapach kartaczownicę, z racji niszczenia mienia szkolnego?
- Osobiście w tym momencie mam to gdzieś - Itsuko wykonała jakieś nieokreślone ruchy rękoma, przez co niewyobrażalnie upodobniła się do drzewa walczącego z wiatrem. Zdaje się, że w przezwisku Himeki krył się pewien sens. - To już szósta...? Nie, siódma książka, w której nic nie znalazłam! No Buddo umiłowany, to jest akademia zabijania się, dyrcio nie mógł zainwestować w jakiś podręcznik do produkcji bomb?
- Czy ty powiedziałaś właśnie... d... d... dyrcio? - najpierw Gemmei pochrząkiwała pod nosem. W parę chwil chrząkanie przerodziło się w atak śmiechu, który zszokował jednooką. Pierwszy raz widziała, żeby ich pani doktor śmiała się całą piersią, wesoło i bez krępacji. W tym momencie przeraziła się, że tlenu w pomieszczeniu jest stanowczo za mało i doszło do poważnych uszkodzeń mózgu. Złapała drobną dziewczynę i ostrożnie nią potrząsnęła.
- Gemmei, może idź na korytarz. Musisz się dotlenić. To minie, zobaczysz...
Rzuciła okiem na rozbebeszoną niedawno przez lekarkę szafkę. Dostrzegłszy tytuł na zasypanym papierzyskami woluminie, porzuciła przejmowanie się stanem koleżanki i doskoczyła tam szczupakiem. Tymczasem Hashimoto powoli się uspokajała.
- Czemu proponowałaś mi wyjście na zewnątrz? - zapytała, kiedy to już całkowicie uspokoiła się. Poprawiła okulary, czujnie obserwując klęczącą przed szafką nastolatkę. Ta machnęła nieuważnie ręką.
- Śmiałaś się, sądziłam, że rozpylono nam toksyczny gaz... - mruknęła; umysł bardziej zaprzątała kwestia, czy poprawnie odcyfrowała kanji na okładce. Stwierdziła, że w tym przypadku nie myliła się, wzniosła w górę okrzyk radości, unosząc znalezisko wysoko w górę.
- Mam! Mam! - scenka do złudzenia przypominała tę z filmu "Król Lew", gdy pawian uniósł w górę nowo narodzone lwiątko. Chociaż tam było to mniej entuzjastyczne. Zdawało się, że lada moment zacznie tańczyć, czego psychiatra nie zdzierżyłaby.
- A powiesz mi przynajmniej, co takiego masz?
- "Proste przepisy na materiały wybuchowe" - wyrecytowała licealistka z dumą. Nie dostrzegła ironicznie rozbawionego spojrzenia przyjaciółki, zbyt zajęta wertowaniem spisu treści.

- Czego w zasadzie szukamy? - malarz zapytał szeptem towarzyszkę, rozglądającą się na boki. Nie podobało mu się to, że ich działania musiały być aż tak konspiracyjne. Jednak to konieczne.
Ponieważ dziewczyna milczała, uznał, że po prostu jest nazbyt skupiona na wykonaniu zadania, dlatego nie szturchnął jej ani nie zwrócił na siebie uwagi, tylko szedł za nią.
To nie było tak, jak uważał.
Nie powiedziała tego wprost, ale obawiała się, że niedźwiedź przedwcześnie skapnie się ich zamiarów, co byłoby katastrofą. Pewnie tlen skończyłby się szybciej, a nie wiadomo, czy perspektywa bolesnej śmierci nie zrobi z czyjegoś umysłu...
Kurczę, faktycznie powinna im bardziej ufać. Przeżyła jedynie piątka, podejrzenia są jak najbardziej nie na miejscu.
Paranoja.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że została o coś zapytana. Wzdrygnęła się, przecierając oczy.
- Prze-przepraszam, zamyśliłam się... c-co mówiłeś?
- Pytałem, czego szukamy - odparł spokojnie, posyłając jej uspokajający uśmiech. - Nie mam zamiaru krzyczeć, nie patrz tak panicznie...
- Ah! Tak! Um, jasne...! E-eeeek... - przegryzła paznokieć. - Ja chyba nie zapomniałam... Czekaj, wiem!
- To bardzo dobrze, ale... - wskazał na kamerę, wiszącą najspokojniej w świecie. - Przed kilkudziesięcioma minutami sama wspominałaś coś o uwadze, ostrożności...
- Uhhh... - odetchnęła głośno, nachyliła się nieco, jej głos przeszedł w szept. - Będziemy szukać najbardziej pustych miejsc w ścianach. Gdy je znajdziemy, robimy dziury, w które Gem i Itsuko wpakują przyrządzoną substancję wybuchową. Jeśli uda im się ją sporządzić... Cóż, w tym momencie załóżmy, że jesteśmy w posiadaniu takowych materiałów. Rozkruszamy drzwi do sterowni, unieruchamiamy zabawki pluszaka, potem wywołujemy eksplozję w ścianie obok wyjścia, bo szczerze wątpię, by udało nam się wysadzić tak wielki kawał metalu...
- Ale jak masz zamiar zrobić dziury?
Uśmiechnęła się nieco zgryźliwie.
- Tak się składa, że odpowiedź nasz niedźwiadek zawarł w swoim małym show. Otóż każdy uczeń otrzymał na start niewielki pakiecik narzędzi, prawda? Żeby zachować tradycję, takie cacuszka znajdują się w naszych szufladach - zachichotała, wyciągając z kieszeni małe pudełeczko.

"Na co ja się porwałem, ludzie..."
 Niebieskowłosy nastolatek o aparycji wyrażającej skrajną niechęć snuł się po drugim piętrze, zastanawiając się, z czym zamienił się na mózgi, wyrażając zgodę na uczestnictwo w misji podpadającej pod samobójstwo, skoro miał do wyboru...
Chwila. Moment, cofnąć się o jedną myśl... Jaki wybór?
W szkole był beznadziejny z chemii, zatem wytwórstwo materiałów wybuchowych odpadało. Zajęły się tym najtęższy umysł w klasie (pozostały przy życiu) i tłumaczka wszelakich żargonów języka ojczystego. One miały szansę coś zdziałać.
Niby mógł osłuchać ściany i poznać, która z nich jest na tyle pusta, by wydrapać w niej wnękę na dynamit czy inne stworzone przez dziewczęta paskudztwo. Jednak...
Ani Tomiko, ani Harada nie umieli absorbować cudzej uwagi na tyle, by bajerowany nie interesował się czymś innym. A ktoś musiał się tym zająć. Już lepiej było, gdy zakochane gołąbki dotrzymywały sobie podczas tej misji towarzystwa,
Zatem w zasadzie rola przypadła mu odgórnie, jedyne, co mógł w tej chwili uczynić, to odegrać ją jak najlepiej umiał.
A we wkurzaniu miał niemałą wprawę. Mama i siostra potwierdziłyby.
Czas na małe przedstawienie.
Zza pleców wyjął bukiet kwiatów i odezwał się, siląc na najdramatyczniejszy ton, który umiał wydobyć ze swojej krtani.
- Szanowny dyrektorze! Czy mógłbyś zaszczycić mnie swą chwilową obecnością? Mam ci do zakomunikowania bardzo dużo bardzo ważnych rzeczy! Chodź, to dostaniesz kwiaty.
- Czyżbyś wyleczył się z uczuć do jednookiej dziewoi, blondasku? - o, szybki jest. Himeka odwrócił się z paskudnym uśmiechem w stronę wydającej głos maskotki. - Osobiście wolałbym słoik pełen miodu, jestem niewiarygodnie typowym niedźwiedziem. I mam nadzieję...
Pluszak zatrząsł się w śmiechu.
- A to ci dobre! Ja plus nadzieja! Ha! Słyszałeś kiedyś coś równie absurdalnego?
- Chyba pobić to może jedynie tekst, że jesteś uroczy.
- Ty mały gnojku, przecież ja jestem uroczy! Każdy centymetr mojego aksamitnego ciałka jest zarąbiście uroczy! Hej! Ale chyba nie wezwałeś mnie jedynie po to, by zezwać i skopać mi mięciutki tyłeczek, zgadza się? Wiesz, że za napaść na dyrektora czeka dotkliwa kara cielesna?
- A gdzieżbym śmiał porwać się na waszą puchatą jejmość. Wtedy nie trzymałbym kwiatków,
- Mógłbyś je trzymać jako przykrywkę, za którą schowana jest na przykład patelnia, W jednej szkole jakiś kompletny kretyn ukrył patelnię za trzymaną poduszką. Na jego szczęście broni nie użył przeciw mnie, tylko jakiemuś drugiemu idiocie, tak pieprznął mu w gębę, o! - misiek zakołysał się, gdy naśladował wykonany przez innego ucznia ruch. - Cholera, ale żaden wtedy nie zginął, to było takie okropne...
Chłopak pokiwał kilka razy głową, mruknął coś, niby w aprobacie, jednocześnie wzrokiem świdrował kamerę zawieszoną w górnym kącie korytarza. Później musi przechwycić nagrany na nią materiał, porąbać siekierą jego nośnik, kawałki spalić, a popiół zakopać obok szkoły. Mord, który zaraz zostanie na nim popełniony za atak na postać Monodupy, na pewno nie okaże się fotogeniczny.
- Ale, ale, nie jesteś nauczycielem, bym mógł rozprawiać z tobą o innych uczniach... Powiesz łaskawie, czego chciałeś? I błagam, jeśli to kolejne wyznanie miłości, powitasz się z kartaczownicą. Co ja mam, że ściągam na siebie uwagę gejów, hę?
Joshiro niemalże zakrztusił się swoim własnym językiem. Nie, to nie pluszak go zabije. On sam wyczaruje sobie z tego wiechcia nóż i dźgnie się nim, by wyjść z przynajmniej częściowym honorem.
- Ja w celach pożegnalnych, to elegancko podarować dyrektorowi kwiaty w chwili, gdy kończy się szkołę...
- Zabiłeś kogoś?! - zabawka zawyła w podnieceniu.
- No nie, ale rok szkolny trwa tylko do trzeciego dnia od dziś, nie będzie czasu na pożegnanie. A ja jestem dobrze wychowany i zawsze pamiętam o moich profesorach...
- Aż się wzruszyłem, pozwolisz jednak, że roślinność odbiorę, jak będziesz już sztywny albo przynajmniej fioletowy z niedoboru tlenu, co ty na to?
"No, przekonamy się, misiaczku..."

O godzinie siedemnastej zrobili walne zebranie w stołówce. Brakowało iluzjonisty, który obiecał ciągle coś odwalać, by uwaga Monoszmaty skupiona była jedynie na nim, jak i...
- Ah, Itsuko, co z Gemmei? - Kohaku już wyparł z pamięci poranny napad na pisarkę, podobnie uczyniła zresztą sama dziewczyna. Tego nie było, to wina stresu i sytuacji, w jakiej bytowali. - Czemu nie przyszłyście razem?
- Bo w tym momencie panna Hashimoto ogrzewa sulfonofenol w łaźni, opary azotu są nie do zniesienia, a znalazłyśmy tylko jedną sprawną maskę gazową. A ponieważ dostałam jakiś drgawek, zostałam oddelegowana do zdania raportu - dla efektu zasalutowała. Chyba zbyt dużo czasu spędzała z magikiem, powoli przejmowała jego zachowania... lub czując się z nimi bezpiecznie, pozwalała sobie na ujawnienie prawdziwego charakteru. Trudno było uwierzyć, by potrafiła tak długo zachowywać zimną krew i niewzruszoną minę, hałaśliwa natura musiała dojść do głosu, tłumiona w warunkach Akademii.
- Oczywiście gdy wspomniałaś o sulfeonie...
- Sulfonofenolu - poprawiła autorka.
- Tak, tak, wiedzieliśmy od razu, o co chodzi.
- No, substancja potrzebna jest już bliska skończenia. Zostaje tylko pytanie, czy zechce wybuchnąć.
- Oby. Nie mamy innego rozwiązania, tlen wyczerpuje się i musimy dać stąd nogę tak szybko, jak to możliwe - Tomiko splotła palce i oparła na nich brodę. Tak zależało jej na uwolnieniu się z przeklętych, zakrwawionych murów!
- Tak jakbym o tym nie wiedziała... - jednooka westchnęła cicho, odchylając się na krześle. - Jest z nią w dodatku taki niewielki problem...
- Buddo... Jaki, mów od razu.
- W celu wywołania wybuchu substancji należy dostarczyć temperaturę rzędu 300 stopni Celsjusza... Ale chyba mamy na to rozwiązanie! - zawołała nieco panicznie, gwałtownie uspokajając krzesełko. - Palnik, nieco wody i metalowa kula powinny wystarczyć.
- Cześć, jak idą szalone eksperymenty? - do stołówki wkroczył uśmiechnięty głupio Himeka. - Już coś wysadziłyście?
- Tylko swoje umysły. Tsa-a, gdyby Taro nie był takim kretynem... - Kodama zniżyła głos do niebezpiecznie brzmiącego pomruku, oko nieco jej pociemniało i zdawało się, że zaraz znów zacznie wyzywać wszystkich dotychczasowych sprawców od bandy imbecyli, jednak wzięła głęboki oddech i utkwiła spojrzenie w swojej dłoni. - ...Gdyby Taro był z nami w tej chwili, to bardzo by nas to urządzało. Jakby nie patrzeć, był Superlicealnym Chemikiem. W sam raz...
- A tak w zasadzie czemu opuściłeś "posterunek"? - Usukari wbiła w mahou shoujo uważny wzrok. - Gemmei jest bardzo zajęta, teraz chyba nie na rękę byłoby, gdyby do pracowni chemicznej ni z tego, ni z owego wtargnął pewien pluszak, hmm? Zaprzeczysz, Joshiro?
- Monoszmata jest zajęty szukaniem skarbu. Powiedziałem, że ode mnie, w imieniu klasy, gdzieś na terenie piętra pierwszego znaleźć może prezent... Który jest interpretacją historyjki o koniku.
- Jakiej interpretacji? - zainteresował się malarz.
- Łał, Joshiro, jestem z ciebie dumna, opanowałeś trudne słowo - Itsuko zajęła się masowaniem skroni, musiała się nieco powyzłośliwiać, by odzyskać równowagę psychiczną. Co samopoczucie miało wspólnego z pastwieniem się nad współwięźniem, tego nikt nie umiałby stwierdzić; oczywiście zawsze istniało wytłumaczenie, że to opary substancji chemicznych wpłynęły na jeden z ośrodków w mózgu, dodatkowo go krzywdząc.
- Łał, Kodama, nie mówiłaś, że jesteś chora - wskazał na jej prawą dłoń, która była w dziewięćdziesięciu czterech procentach żółta. - To zaraźliwe?
- Tia, głupota jest najnowszą chorobą zakaźną, przenosi się drogą kropelkową, a leczenie nigdy nie przynosi skutków - rozczapierzyła palce "chorej" ręki i wysunęła ją w stronę biednego chłopaka, kłapiąc szczęką. - Tyle że zaraziłam się od ciebie. Twoja wina.
- O kurczę. A tak na to nie liczyłem... - iluzjonista załkał, jednocześnie uśmiechał się.
Nad głowami dało się posłyszeć czyiś okrzyk, na dobrą miarę mógł być wyrazem szoku, rozbawienia lub złości. Ale - to brzmiało jak ryk Monośmiecia. Czyli ewidentnie złość, jeśli nie wściekłość.
- Interpretacja o koniku... Na wszystkie świętości. Joshiro, on cię zatłucze.
- Albo doceni kunszt mego dowcipu - chłopak wybuchł śmiechem, miny reszty uczniów były bezcenne. - Cóż, idę dalej go niańczyć, raczej nie powinien sprawiać wam kłopotów.
Po tych słowach opuścił stołówkę, wciąż chichocząc.
- Co. Za. Bezmózg - skomentowała krótko pisarka, przeciągając się. - Cóż, Gemmei chyba skończyła już ogrzewanie. Zaraz zbieram się... A wam jak poszło robienie dziur?
- Świetnie. W okolicach sterowni naszykowane zostały dwie eleganckie wnęki. Teraz zajmiemy się utorowaniem nam wyjścia... Co zajmie nieco więcej czasu - wszystkowiedząca zniżyła głos do szeptu, w obawie, że zirytowany niedźwiedź opuścił cyrk Himeki i czatuje teraz przy kamerach.
- Ma się rozumieć. Radzę podziurawić tynk na samym dole, przy podłodze i równolegle... około metra na górze. Powinno starczyć do zrobienia takiej wielkiej rysy, idealnej do wybicia z kilku kopniaków - pisarka strzeliła kostkami w palcach, potem z westchnieniem odsunęła krzesło od stolika. - Dobra, za góra dwie godziny materiał będzie w pełni gotowy. Wtedy spotkamy się przy schodach na piętrze czwartym. Dywersję przygotujemy na szybko, prowizorycznie.
- Posługujesz się wojennym żargonem, wiesz, że w twoich ustach brzmi on strasznie? - Kohaku spojrzał na nią, zaciskając nieco wargi. Spojrzała na niego, splatając palce.
- A czy my właśnie nie bierzemy udziału w wojnie? Jedyną różnicą jest brak jeńców - odparła śmiertelnie poważnie.

- Gotowe - Hashimoto patrzyła uważnie na krystaliczną żółtą substancję, połyskującą w świetle jarzeniówek. W powietrzu unosił się jeszcze gryzący aromat uwolnionego podczas reakcji azotu, szczęśliwie nie uniemożliwiał on pracy w pomieszczeniu. Zresztą ustawienie małego wiatraka pomogło wywiać opary na korytarz. Bezwiednie przemieszała palcem w skruszonym materiale. Oto ich klucz do drzwi wyjściowych. Niby trochę proszku, a... czuła coś dziwnego w okolicach gardła. Uczucie to przypominało ulgę wymieszaną ze spokojną pewnością siebie. Że wszystko się uda.
Albo podczas prac chemicznych wciągnęła do płuc za dużo oparów, albo Kodama podrzucała im do posiłków swoje pełne nadziei środki psychotropowe. W końcu to niemożliwe, by człowiek sam z siebie był pełen wiary w przyszłość, zwłaszcza jeśli wie, co dzieje się na ulicy obok.
- Wysuszyłaś? - rzuciła Itsuko, zajęta zmniejszaniem swojej objętości, by być w stanie wpakować się do olbrzymiej metalowej szuflady. Na razie zmieściła się do połowy i zanosiło się na dalsze znikanie w jej czeluściach.
- Tak, nie tylko ty jesteś dobra w te klocki - fioletowłosa tylko uniosła brwi, widząc korpus koleżanki po pas zanurzony w inwentarzu zawartym w stalowej skrytce. - Bawisz się w Joshiro? Wyglądasz, jakbyś miała w planach wykonanie numeru "Znikająca Szafa". Czy ty na dzień dzisiejszy nie zamieniłaś się z nim mózgiem?
- Twój sarkazm jest bardzo niepotrzebny. Pomyślałaś może o tym, jak doprowadzimy do wybuchu?
Psychiatra potarła czoło.
- Musimy to podpalić.
- Od tak? Wybacz, ale nie chcę mieć wyrzuconych w powietrze, palących się kryształów, które stwarzają zagrożenie dla nas samych. Dlatego... - wraz z padającymi słowami, spod masy przedmiotów wychynęła głowa pisarki, otoczona aureolą uwolnionymi z uwiązania ciemnych włosów. Z takim wizerunkiem przypominała nieco szaleńca. - Dlatego oto musimy mieć coś, w co nasz "proch" można zapakować. Rozumiesz, kożuch bomby. Sądziłam, że Monośmieć będzie w posiadaniu podręcznego zestawu do konstrukcji bomb. Ale się przeliczyłam, w końcu nawet książkę o materiałach wybuchowych znalazłam przez dzikie szczęście.
- Dziwisz się? W końcu grupa zdesperowanych dzieci plus instrukcja robienia prochu równa się szansa ucieczki z więzienia. Nie mógł do tego dopuścić, nie uważasz? - Gemmei poprawiła okulary, znad których zmierzyła koleżankę badawczym spojrzeniem. Ta strzeliła palcami, zrażona własną głupotą.
- Faktycznie... Chyba na dzisiaj faktycznie pozamieniałam na głowy z Joshiro. Albo nie wyspałam się. Jedno z dwóch.
- Ale z drugiej strony masz rację - powinniśmy odpalić to tak, by nam nic się nie stało.
- Chyba mam nawet rozwiązanie tego problemu - potrzebujemy jedynie metalowej, grubej miski, a raczej kilku misek, a także imitacji lontu. Czyli sznurka. Może zamoczonego w oleju.
- Jak ja lubię prowizorkę - westchnęła lekarka, uśmiechając się pod nosem. - Zaraz wracam.

Wraz z wybiciem godziny dwudziestej, na klatce schodowej piętra czwartego spotkała się przeżyła garstka uczniów Akademii.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za kilkadziesiąt minut zostaną absolwentami.
W milczeniu przekazali sobie zadania na kartkach, po czym rozeszli się, w grupkach.
Magik i pisarka ruszyli do sali artystycznej, skąd zabrali farby i pędzle.
Psychiatra wraz z wszystkowiedzącą, ściskając w dłoniach fiolki z żółtym proszkiem, miski i umazany tłuszczem lniany sznur, powolnym, dostojnym krokiem skierowały się na drugie piętro, na basen.
Malarz przemierzał korytarze. Miał być systemem wczesnego ostrzegania.
- Czyli bawimy się w grafficiarzy? Super! Zawsze chciałem spróbować sił w sztuce wojowania sprayem - niebieskowłosy złapał puszkę niczym pistolet, wylot skierował w stronę Kodamy, która przewróciła oczami.
- Tia, mam nadzieję, że zamazanie misiowi oczu ustrzeże cię przed spotkaniem z jego pazurami - westchnęła, pędzlem przejeżdżając po brodzie. To skutecznie zniechęciło chłopaka do zabawy gazową farbą. - Nie patrz na mnie z takim zawodem. To niszczenie szkolnego mienia. Za to na pewno w statucie szkoły jest przewidziana co najmniej zostanie po lekcjach... w komorze gazowej.
- Ah. Faktycznie, lepiej od pluszaka trzymać się z dala...
- Ha-a? Ale my właśnie mamy go do siebie ściągnąć - Himeka zatrzymał się tak nagle, że jego buty zapiszczały, trąc o podłogę. Wytrzeszczył na przyjaciółkę oczy - nie, nawet jej mina nie zdradzała, że tylko żartuje. - Nie wiedziałeś o tym?
- Znaczy... Tego... Myślałem, że zostawiamy tu swój ślad, a nie...
- Proszę, pomyśl, Joshiro. Dziewczyny... - rękoma wykonała gest wybuchu. - Sam wiesz. Tak jak wcześniej odwracałeś jego uwagę swoimi wygłupami, tak teraz robimy to wspólnie. Jedynie działania są bardziej niszczycielskie, żeby mieć pewność, iż nawet nie pomyśli o sprawdzeniu drzwi do sterowni.
Zatrzymała się przy ścianie, zmierzyła ją wzrokiem. Na plecach czuła "spojrzenie" kamery, ukrytej w rogu. Uznawszy, że miejsce jest odpowiednie, otworzyła puszkę z żółtą farbą i powoli kaligrafowała nią obraźliwe słowa. Już niemal słyszała kroki puszystych łap.

- Odpalamy za trzy... dwa... jeden... - Gemmei przejechała zapałką po zadrasce, siarkowa główka zajęła się płomieniem z sykiem. Palcami drugiej dłoni przytrzymywała tłusty od zanurzania w oleju kawałek sznurka; jego drugi koniec stykał się ze zbitym ciasno w misce skrystalizowanym kwasem. Zbliżyła źródło ciepła do "lontu", który zapłonął bez większego problemu. Ogień przesuwał się szybko po zabarwionym słomianą barwą powrozie, w kilka sekund strawił sobie połowę drogi, w następnych zaś dotarł do specjalnie wydrążonej dziury w metalowej misce imitującej powłokę prawdziwej bomby.
- Lotnik, kryć się! - zawołała głośno Tomiko, ciągnąc lekarkę za węgieł. W tym samym momencie nastąpił ogłuszający wybuch, który zatrząsł ukrytymi nastolatkami, ścianami wokół nich oraz luźnymi przedmiotami, ustawionymi na korytarzu. Dookoła rozgorzała kakofonia, gdy losowe rzeczy upadały, roztrzaskiwały lub obijały o siebie. Lampy zalewały korytarz urywanym światłem, niczym na dyskotece. Usukari w tej chwili zrobiła jedyną rzecz, którą zrozumiała z zawodzenia swoich myśli - puściła psychiatrę i zasłoniła głowę rękoma.
Chaos panował jeszcze przez parę chwil, by ucichnąć jak gdyby nigdy nic. Ruda dziewczyna jęknęła cicho, w jej uszach dzwoniły kościelne dzwony, złuda dźwięku szczelnie zapełniała umysł. Nagle zapragnęła zaprzestać brania w tym udziału, odwrócić się na pięcie i po prostu uciec.
Nie mogła. To bitwa, którą muszą wygrać.
- I jak...? - zapytała, zaskoczona drżeniem swego głosu. Nie tylko krtań drgała nerwowo, ręce, nogi, nawet żołądek poruszały się ruchem falowym. Niby była przygotowana na szok, jednak...
- Sama zobacz - niska nastolatka wyglądała zza rogu, jej mina wyrażała usatysfakcjonowanie. Wszystkowiedząca westchnęła i dołączyła do podziwiania ich dzieła zniszczenia.
Jeden wybuch w zupełności wystarczył do skruszenia ściany na tyle, by mogły wybić w niej dziurę, używając kijów bejsbolowych, które znalazły na sali gimnastycznej. Pęknięcie, wywołane u podstawy przeszkody, ciągnęło się dobre dwa metry w górę. Nie spodziewała się, że produkt stworzony przez Gemmei i Itsuko może wywołać takie szkody. Nie spodziewała się, że ich praca może mieć jakiekolwiek skutki.
- To jest naprawdę piękne, aż chciałabym zrobić zdjęcie - fioletowowłosa poprawiła okulary, przekrzywione przez impet drżeń, po czym chwyciła mocno kij i podbiegła do zrujnowanej ściany. Zaczęła w nią uderzać z całych sił, raz, drugi, czwarty, ósmy i trzynasty. Dołączyła do niej Tomiko, zajadle atakująca betonowy mur. Starania przyniosły efekt już po siedmiu minutach, kiedy to rozległ się suchy stukot, a masa gruzu, tynku i odłażącej farby runęła na drugą stronę, otwierając im przejście. Nieużyta "bomba" potoczyła się po gruzowisku, terkocząc i rozsypując po drodze żółty proch.
Komputery. Ekrany. Kontrolki mieniące się wielobarwnymi żarówkami. Obrotowe krzesła, obalone podczas wybuchu. Podłoga zasłana szarym pyłem, opadłym z sufitu.
- Zacznijmy zabawę - uśmiech zakwitły na ustach Hashimoto był groźny, obrazu dopełniało przerzucenie sobie kija przez ramię. Wyglądała niczym członek gangu, który za minutę ma dokonać egzekucji na nielojalnym członku.

Harada spojrzał niechętnie na trzymany w rękach kij. Drewno oplecione było odcieniami słojów, rysami powstałymi za czasów, kiedy była to szkoła "normalna", nastawiona na wychowanie następnego pokolenia.
Za czasów, kiedy pluszowy miś-terrorysta był jedynie mrzonką czyjejś chorej głowy, a akademie szkolące morderców nierealną wizją.
Piękne czasy bez wszechobecnej rozpaczy.
Kręcił się teraz po poziomie trzecim, nieco rozkojarzony, chociaż usiłował utrzymać gotowość.
Miał być oczami i uszami dziewcząt zajętych rozsadzaniem dla nich drzwi, systemem wykrywania Monodupy.
Ponownie zważył kij w ręce. Ciężki, niewygodnie mu się go trzymało. Nie był fanem bejsbolu, zamiast marnować czas na uderzanie w piłki, wolał malować.
Rodzice w końcu pogodzili się z tym.
A teraz mógłby udać się do przeszłego siebie i siłą wyciągnąć go na dwór. Przynajmniej nauczyłby się zadawania ciosów, tak na zaś...
Nagle spiął się, bowiem usłyszał przesuwające się drzwi.
Kodamę i Himekę minął w okolicach drugiego piętra.
Dziewczyny niszczyły sterownię.
To oznaczało tylko jedno.

Kawałki szkła i plastików latały dokoła, zaśmiecając podłogę i grożąc skaleczeniem nieuważnie postawionej stopy. Maltretowane urządzenia buczały i trzeszczały, niezadowolone z brutalnego traktowania.
Żadna nie zwróciła uwagi na zawodzenie maszyn.
Kolejny ekran rozprysnął się na drobne fragmenty, odsłaniając plastikową potylicę. Kolejna kamera rejestrowała obraz na próżno.
Następne żarówki pękały, ukazując plątaninę wolframowych drucików.
Metalowe pokrywy uginały się pod zadawanymi razami, skrzypiąc żałośnie.
Usukari czuła zadowolenie z dewastacji.
Zamachiwała się z błyskiem ekscytacji w oczach, każde uderzenie powiększało jej uśmiech.
W końcu mogła wyżyć się bez żadnych konsekwencji.
Gemmei także wydawała się czerpać radość z niszczenia przedmiotów należących do ich oprawcy. Wirowała w niszczycielskim tańcu, sprowadzając uszkodzenia na panele i kontrolki.
Następna fala razów przetoczyła się po ocalałych ekranach, z których pozostał już tylko jeden jedyny, pokazujący pracujących Itsuko i Joshiro.
Niczego nie słyszały. Nie widziały, czy ziejąca dziura nie odsłania czyiś konturów.
Tomiko drgnęła dopiero, pojąwszy, że dziwny odgłos to wysuwanie pazurów z futrzastej łapy.
Odepchnęła Gemmei i sama zanurkowała w ostatnim momencie, kiedy to trzy stalowe ostrza kończyły ruch przecinania. Przetoczyły się obie przez dwa metry, zatrzymując w miejscu styku dwóch ścian pomieszczenia. Płytki podłogi porządnie obiły upadające ciała.
Rudowłosa odkaszlnęła ciężko, znikąd w jej płucach zalęgł się pył. Szum adrenaliny w uszach zniekształcał słowa wyrzucane z obrzydliwego pyska wysokim, świdrującym narząd słuchu głosem.
- Zachciało niszczyć się sprzęt dyrektora? Złamanie tej zasady jest wręcz niewybaczalne, wiecie o tym?
Dlaczego biodro tak bolało... Ahh. Rzut oka uzmysłowił jej problem. Teraz nie miały na to czasu, dlatego przycisnęła dłoń do krwawiącego miejsca i uniosła wzrok.
- Podejrzewam, że jedyną karą zdolną zmazać ten dyshonor jest... zabicie niegrzecznych uczniów? - Hashimoto poprawiła okulary stereotypowym gestem, chciała grać spokojną. Chociaż to, co działo się przed chwilą, potrząsnęło nią po ówczesnym strzeleniu w twarz z liścia, musiała utrzymywać niewzruszoną maskę.
- A żebyś wiedziała... - pluszak, śmiejąc się do rozpuku, zanurzył łapę w pluszu. Zapędzone w kozi róg, bez miejsca, które mogłoby je osłonić, nieświadomie dosunęły się bliżej siebie. Hashimoto czuła w gardle obrzydliwą gulę, zdefiniowaną jako strach. Nie spodziewała się, że jeszcze wróci do jego odczuwania.
Monokuma, wciąż wyszczerzony niczym zły demon, zadowolony wyjął mały pilocik z tylko jednym, dużym czerwonym guzikiem.
Kliknięcie było jedynym zasłyszanym odgłosem.
- Co jest, do cholery...? - maskotka uderzała zawzięcie w przycisk, wyraźnie rozdrażniona.
Wtedy oto wydarzyła się kolejna niespodziewana rzecz. Gdyby psychiatra nie otworzyła oczu, nikt nie mógłby potwierdzić tego wydarzenia.
Uniesiony wysoko kij z przyprawiającym o dreszcze zgrzytem wyrżnął w olbrzymi łeb śmiecia, posyłając go na posadzkę. Kolejne ciosy tworzyły w metalu wgłębienia, pogłębiane następnymi uderzeniami.
- Jak śmiesz okładać mnie tym kawałkiem drewna, szczeniaku?! - głos dyrektora podnosił się o kolejne oktawy. - Aż tak spieszno ci ukończyć szkołę w trumnie? Mogę ci to z przyjemnością zała...
- Oh, zamilknij w końcu - zabranym wcześniej z kuchni tasakiem Kohaku przeciął sprawnie awanturującą się głowę wpół, idąc zgodnie z linią gęby.

- Może powinieneś zostać chirurgiem, jeśli znudzi ci się malarstwo - skomentował krótko iluzjonista, kiedy zebrali się w sterowni. Wszyscy w jednym kawałku, no, może prócz draśniętej Tomiko. Kodama zdążyła ją opatrzeć (wyprosiwszy uprzednio jego i Haradę na zewnątrz), ruda dziewczyna wydawała się dojść już do siebie.Skubała niecierpliwie wystający spod bluzki kawałek bandaża, którym owinięto jej biodra.
Bilans wypadał na ich korzyść.
- Poćwiartowany wygląda wspaniale, aż zaczynam żałować, że sama się tego nie podjęłam - westchnęła ciężko pisarka, bawiąc się odciętą łapą pluszaka.
- Wtedy seria z kartaczownicy nie polegałaby tylko na nastraszeniu cię... - psychiatra spojrzała krytycznie na młodszą koleżankę. Czy ona była poważna? A może faktycznie brakowało jej instynktu samozachowawczego?
- Wiem, wiem, miałam na myśli to, że od dawna pałałam chęcią rozwalenia tej przeklętej maskotki, odpowiedzialnej za cały syf... znaczy... - głos dziewczyny zaczął drżeć. - Wiem, że osoby, które to zapoczątkowały, nie żyją. Ale ich "spuścizna" pozostała. Zaprogramowane misie szerzące terror, mord i okrucieństwo kradnie twarze ludzi, których do niedawna uważaliśmy za bliskich nam... To jest obrzydliwe.
Nagle z całej siły uderzyła pięścią w otwartą dłoń, oko błyszczało groźbą.
- Musimy się pospieszyć. Tomiko twierdzi, że po szkole może kręcić się więcej egzemplarzy tego śmiecia. Może i system karania uczniów jest unieszkodliwiony, ale...
Nie musiała mówić nic więcej. Zgodnie, ramię w ramię, opuścili zniszczoną sterownię, Himeka odsunął stopą duży kawałek pękniętego fragmentu tynku.
Już tak niewiele ich dzieli...

Może i brakowało im planu, który chcieliby zrealizować po opuszczeniu Akademii.
Może i wracali do świata zamalowanego różem, gdzie za rogiem czaiła się desperacja, a następne godziny są jedną wielką niewiadomą.
Może i to szaleństwo.
Ale za murami czeka wolność, dla której warto zaryzykować.
- Trzy, dwa, jeden...! Chować się!
Wybuch, na który tym razem zużyto obie miski, wstrząsnął niemal całym parterem.
Ich prywatny koniec świata.
Jako pierwszy budynek opuścił Joshiro. Widok rozerwanej ściany był niemalże wzruszający, aż zapragnął uronić dwie łezki. O, chyba nawet mu się udało to osiągnąć.
Oto, co powinni byli zrobić - zrobić proch i wysadzić budę w powietrze.
Za nim wychynęła pisarka, mrużąca powieki w celu ochrony gałki ocznej przed wirującym dookoła pyłem. Prowadziła ją Gemmei, ryzykując, że jeśli pisarka potknie się, to obie wylądują w gruzie, co mogło doprowadzić do tąpnięcia czy czegoś podobnego. Pomógł fioletowowłosej przyjaciółce w poprowadzeniu jednookiej.
Na końcu wyszli Tomiko i Harada; malarz, wetknąwszy nóż za spodnie, podpierał ranną wszystkowiedzącą. W ich oczach widać było światło.
Może to tak wygląda nadzieja.
- Ah, świeże, niezatęchłe powietrze - Itsuko wciągnęła do płuc potężny haust tlenu. - Pominę smród spalin oraz ledwie wyczuwalny aromat niewywiezionych śmieci, i tak jestem zachwycona.
- Tak... Hej, dokąd idziecie? - iluzjonista dostrzegł, że parka nie dołączyła do nich, tylko ruszyła w kierunku małej uliczki.
- Wiecie co... My się na chwilę rozstaniemy... Czekajcie tu na nas! - Usukari machnęła gwałtownie ręką, o mało nie wywracając chłopaka.
- Dokąd się wybieracie?
- Do jubilera... Wiecie, chcieliśmy oprawić kamień Harady w pierścionek... - zachichotali, usiłując zachować równowagę, wkrótce zniknęli zaskoczonej trójce z oczu. Pisarka zachichotała cicho.
- Są uroczy. Moje wnętrze ciekawiło się, kiedy w końcu się zejdą.
- A nie byli razem jeszcze w szkole? - Gemmei także wygięła wargi w uśmiechu, puszczając przyjaciółkę. - Tak się zachowywali...
- No ale pamiętasz? Tomiko zareagowała zdziwieniem czy tam lekkim szokiem, kiedy Harada zachowywał się wobec niej niczym wobec żony...
Przysłuchiwał się ich paplaninie z przyjemnością.
Teraz mogli plotkować. Teraz mogli robić, co chcieli.
Na co przeznaczą odzyskany czas?
Postanowił o to spytać.
- Hmm... - ciemnowłosa zastanowiła się chwilę. - Wiesz, Miko wspomniała mi kiedyś... o poprzednim roczniku. O tych, którzy jak my, uwolnili się... To prawda, że stworzyli ruch oporu?
- Tak...
- Zatem... może powinniśmy zawalczyć o nasz świat? To najlepsze, co możemy zrobić, tak uważam... - Kodama parsknęła cicho. - Wiecie, ja powinnam iść ze względu na... uzyskany tytuł... a wy... nie namawiam was do niczego! Ale najpierw... muszę zobaczyć, co z moją rodziną, zapewne również będziecie chcieli to zrobić... A poza tym mam jeszcze jedno zadanko... - mówiąc to, spuściła wzrok na puszkę farby, którą wyniosła, ukrywszy ją uprzednio pod bluzą.
- Poczekamy. W końcu trzeba jeszcze oczekiwać powrotu naszych gołąbków. A może chcesz pomocy?

Znaki nakreślone niezgrabnie palcami na betonowej ścianie miały tak intensywny kolor, że od razu przyciągały wzrok pojedynczych elementów z przewalającej się ulicami masy.
Jeszcze długo po tajemniczym wybuchu napisy miały nie zniknąć, rażąc oczy ludzi barwą tak dobrze wszystkim znaną - barwą krwi.
Jednak to nie krew umieszczono na ścianie. Przy bliższych oględzinach i wciągnięciu zapachu unoszącego się w pobliżu można było stwierdzić, że to najzwyklejsza farba.
Słów nie zapisano poprawnie, jednak nikt nie zwracał na to uwagi. W końcu prócz trójki nastolatków nikt nie był obecny przy pisaniu tekstu.
Jego treść, jeżeli ktokolwiek zainteresował się nią na tyle, by poświęcić czas pełny rozpaczy na czytanie, brzmiał następująco:
"Było nas piętnaścioro. Przemocą wywleczono nas z domów rodzinnych, wcześniej mamiąc naszych bliskich opowieściami o miejscu, gdzie nic nie będzie nam grozić. O ukrytej lokacji, w której mogliśmy bezpiecznie dożyć lat dorosłych, by ruszyć w świat, niosąc narzędzia konieczne do jego odbudowy.
To wszystko było jednym wielkim festiwalem kłamstw.
Tak jak przed rokiem, grupę niewinnych dzieciaków zamknięto w tej oto budowli jak zwierzęta, stawiając przed wyborem - zabij lub daj się zabić.
Zapewne znacie te słowa, wypowiedziane przez jedną z uczennic, którą mieliście okazję oglądać w pewnym chorym show.
Tak... Utalentowane dzieci, popchnięte do obrzydliwych czynów. Krew, niepewność związana z kolejnym dniem, wszechobecna nieufność.
A mimo to jedna trzecia uwięzionych przeżyła.
Bo uwierzyła, że ma szansę wygrać.
I tym sposobem, brodząc w krwi przyjaciół, związani ze sobą tak mocno, jak to możliwe, szliśmy naprzód. Na nowo wynaleźliśmy proch - wszystko, byleby uciec z więżącego nas pudełka!
Udało się.
Oto my. Pięcioro uratowanych dzieci, gotowych do walki. Opętanych desperacją, nie tą mówiącą <Zabij>, tylko tą, dzięki której istnieje siła do wstania, nawet jeżeli upadek był bolesny.
Oto nasz komunikat, do ludzi, którzy współdziałają z tą szują - spodziewajcie się nas. Na pewno się spotkamy.
Nasza wiadomość do reszty ludzi, pragnących ratunku - was również znajdziemy i podarujemy siłę.
To obietnica.
Czekajcie na nas."

Cóż tak irytująco buczało, wyrywając go ze snu? Przeciągnął się na fotelu, udającym łóżko i rzucił okiem na monitor komputera.
3 powiadomienia.
Zaintrygowany zszedł z siedziska i w podskokach dopadł do klawiatury. Cholera, musi zatrudnić jednego ze swoich popleczników do obsługiwania komputera, używanie sprzętu tymi ślicznymi, puchatymi łapkami było ponad jego cierpliwość.
W końcu coś kliknęło, pojawił się pulpit. Najechał myszką (klnąc przy tym wniebogłosy) na ikonkę powiadomień.
Nie chodziło o błąd przy rejestrowaniu zdarzeń w żadnej ze szkół. O nie,kamery dostarczały kolejne bajty pięknych, rozpaczliwych historii.
Przejechał wzrokiem po treści komunikatu, czując, jak plusz staje mu dęba.
"Szkoła Numer 4 - pięcioro uczniów wydostało się."
Gdyby miał w gębie jakiś płyn, zakrztusiłby się nim.
Jakim cudem?!
Szybko odtworzył film z kamer Szkoły Numer 4, na którym w najwyższej jakości zarejestrowano, jak banda niewdzięcznych uczniów demoluje ścianę frontową i od tak uwalnia się z jego pudełeczka!
Rozpoznał grupę jako "tę najbardziej irytującą". Z cholernym Dzieckiem-Nadzieją na czele.
Cóż. Warto to uwzględnić w najnowszym projekcie.
Drugie powiadomienie było podobne. Tym razem mowa o parze. Po przejrzeniu akt stwierdził, że ów duet także zasługuje na umieszczenie w Planach.
Trzecia wiadomość nie mogła być chyba gorsza. Jednakowoż odczytanie jej przyniosło mu niemałą ulgę.
Czyli nie wszyscy uczniowie to takie niedorajdy.
Opuścił okupowane pomieszczenie, by przemyśleć kilka kwestii.
Obraz na ekranie nieco migotał, zalewając pusty pokój niebieskawym światłem. Drżące znaki z niewyłączonego powiadomienia zlewały się w jedno, jedyne zdanie.
"W Szkole Numer 9 pojawił się Zwycięzca."

*Dopiski od Autorek*
Wybaczcie mi serdecznie, że wstawiłam rozdział dwa tygodnie po terminie - ale kara na internet nie wybiera ;w;
Dziękujemy wszystkim za czytanie!
I... kto wie? Może się jeszcze zobaczymy...?
*Le Karune i le Crissu, uwielbiające męczyć swoje dzieci OCty*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz