sobota, 8 listopada 2014

8.4

Chłopak warknął w frustracji. Banda nieudaczników wciąż trwała w niezręcznej ciszy, nie tak, że mu to przeszkadzało, ale liczył na... ciekawsze reakcje. Dawno by ich wylał, gdyby z takim zachowaniem pokazywali się na jego planie.
Zaczął oglądać swoje paznokcie z niewinnym wyrazem twarzy, kątem oka wciąż ich obserwował.
-Czyli...?- Zaczął niepewnie Himeka, przeciągając sylaby.
-Jak masz zamiar powiedzieć coś głupiego, to daj sobie spokój, jesteśmy w dość poważnej sytuacji.- Fuknęła w jego stronę doktor. -Jednak to było do przewidzenia...
-Ty to wszystko niby przewidujesz. Skończyłabyś z tym blefem i wreszcie zaczęła myśleć sama, Gem.- Saiji przerwał jej infantylnym tonem, przybrał jeden ze swoich normalnych uśmiechów, jednak jego oczy wyrażały czysty chłód.-To dość smutne, jak te dość skomplikowane charaktery stają się pustymi kukiełkami, pasożytującymi na innych.
-Jesteś wkurzający, wiesz?- Warknęła rudowłosa, kiedy zauważyła, jak bardzo zbledła Gemmei. Nie potrafiła pojąć, co się przed chwilą stało, nawet jeśli to chyba najbardziej przewidywalne i logiczne wyjaśnienie tej sprawy. Nie mogła zaakceptować tego, że kolejna bliska jej osoba zabiła... a kolejna została zabita. Ale nigdy nie przyzna na głos, że uważała Ozogami za przyjaciółkę, to byłoby wbrew jej dumie.
-Wkurzający? Bardziej wolałbym określenie prawdomówny.- Wzruszył ramionami, kołysząc się z nogi na nogę.
-Skreśl mówny, wolałem, jak już nic nie mówiłeś.- Burknął malarz, przyglądając się mu spod byka. Nie potrafił znienawidzić tego dzieciaka, w końcu... byli przyjaciółmi. Ale teraz, gdy ogarnęła nim ta wstrętna rozpacz, nie mógł czuć niczego więcej prócz obrzydzenia wobec niego. Brązowowłosy chłopiec odpowiedział mu tym samym ponurym spojrzeniem.
-Udam, że jestem teraz głuchy.
-Najdroższy Buddo! Skończcie z tymi kawałami, nie są nawet śmieszne!- Zawył rozpaczliwe niebieskowłosy, fakt lubił... skreślcie to, kochał kawały, ale... te za nic nie poprawiały humoru. Było akurat przeciwnie, wprowadzały jeszcze gęstszą atmosferę.
-Ośmielę się powiedzieć, że zabiliście nimi tę powagę.- Iluzjoniście opadła szczęka. Ona też? Skoro i Gemmei postradała zmysły, dając się ponieść sucharom, to już nie ma ani jednej normalnej osoby w tym pomieszceniu.
-Możecie skończyć tę bezsensowną gadkę, mamy poważniejsze rzeczy na głowie.- Krzyknęła, a raczej pisnęła, rudowłosa.-Misa nie żyje i jesteśmy w środku sądu, Itsuko prawie straciła drugie oko...-Wskazała palcem na wciąż zdezorientowaną pisarkę.- ...a Sai okazał się zdrajcą! Ludzie, to nie czas na żarty!
-Obudwóm się należało.- Mruknął Takemura, wzruszając nieznacznie ramionami. Obydwie były po równo irytujące według niego.
-Należało? Gościu, serio ci się w gło...
-Dlaczego?- Cieńki głos przerwał nadchodzący ochrzan ze strony Himeki. Reżyser spojrzał na rzekomo irytującą dziewczynę, przestała beczeć, jednak coś dziwnego było w jej oczach...oku. -Dlaczego to zrobłeś? Czym Misa sobie na to zasłużyła? Czemu... nam się to należało?- Zaśmiał się piskliwie, jej ton głosu był taki żałosny. Taki niepodobny do ich ukochanej pisarki, która wygłaszała piękne przemowy o wydostaniu się.
-Nie muszę chyba tłumaczyć, czemu nie lubiłem Ozogami, co nie? Była łatwym celem i była wkurzająca. Poza tym jej paranoja i oskarżanie wszystkich cholernie irytowało, wiecie, ile razy miałem ochotę ją utopić albo zrzucić ze schodów?!- Zaczął kręcić dłońmi, udając, że coś zgniata.
-Saiji, potrzebujesz pomocy...- Uniósł jedną brew do góry. Przechylił głowę na bok, dając Kohacku znak, by kontynuował.-Opętała cię rozpacz. Nie rozumiesz? Zabiłeś Misakę! Fakt, nie miała charakteru do lubienia, ale... była jedną z nas!
-I tu właśnie jest pies pogrzebany. Ja jej nie zabiłem.- Zapadła niezręczna cisza, nie mogli jakoś uwierzyć jego słowom. Ale skoro mówił, że to nie on, to kto? Wszystko wskazuje na niego i tylko na niego.
Tomiko zmarszczyła czoło, coś tutaj nie pasowało.
-To oświeć nas, panie wszechpotężny, kto jest winny.- Rzekła tonem ociekającym sakazmem, to oczywiste, że to on jest sprawcą. Z pewnością teraz zrobi coś, co odwróci ich uwagę i zwróci przeciwko nim.
-To chyba oczywiste, że winną osobą jest ona.- Wskazał palcem ma dziewczynę po jego lewej. Zdrowa źrenica dziewczyny zwężyła się do postaci maleńkiej kropeczki.
Ale przecież...
-Teraz to żarty sobie stroisz. Kłoda jest jak główna bohaterka, nie ma szans, żeby kogoś zabiła!- Wrzasnął spanikowany iluzjonista.
-A poza tym, to ona wpadła na myśl, że to morderstwo. Sama by siebie do grobu chyba nie chciała wpędzić.- Poparła go Usukari, nie za bardzo rozumiała, o co mu chodziło. To Itsuko, do cholery jasnej!  To właśnie dzięki niej jeszcze nie zginęli.
-Głupcy... to ona i jej przemowy o tym, że uda nam się stąd wydostać, wkopały ich wszystkich do grobu!- Wskazał dłonią na portrety. -Uda nam się! Wierz w to! Pokonamy Monokumę!- Zimitował dziewczęcy głos, robiąc przy okazji głupie miny. -Dawałaś im wszyskim tylko złudną, kłamliwą nadzieję na coś, co się nigdy nie zdarzy! To właśnie doprowadzało ich do szaleństwa! To ich od środka zabijało! Twoje kłamstwa!- Zaśmiał się kolejną falą piskliwch dźwięków.
-Kłamstwa, jak to niby mogły być kłamstwa?- Zapytał cicho Kohaku, Itsuko tylko grała przed nimi? Nie mógł w to uwierzyć ale... została ich szóstka... większość z nich zginęła. Bo uwierzyli, że się wydostaną. Uwierzyli w jej zapewnienia.
Reszta widocznie też miała w tym momencie podobne myśli. Słowa Saijiego brzmiały jak absurd... ale to nie skreślało z listy tego, że ona mogła ich zdradzić. Wszystko mogłoby się zdarzyć w tym miejscu.
-Jak to szło? Ah... co masz do powiedzenia, Itsuko?
Dziewczyna pogrążyła się w swoich myślach. Ten gnojek próbował obrócić ich przeciwko niej. Stworzyć z niej uniwersalną zabójczynię, odpowiedzialną za śmierć wszystkich. Reszta przekonana, że to faktycznie jej wina, zaczęłaby głosować na nią. I doprowadziłoby to do ich śmierci!
Nie może pozwolić na to, żeby zginęli! Nie po tym, co przeszli... co ona przeszła!
Ale co, jeśli zdrajca ma rację, co, jeśli jej słowa są kłamstwami, w które ślepo wierzy? Czy to nie jest w porządku wierzyć w rzeczy, których nie jesteśmy pewni? Jeśli tak... to dobrze, w końcu ludziom potrzebna jest wiara.
A ona wierzy, że im się uda. Nawet jeśli to tylko sterta pustych słów.
-Nawet jeśli to kłamstwo, to w porządku...- Wszyscy zwrócili uwagę na jej postać. -Człowiek nie może żyć bez wiary w cokolwiek. Zazwyczaj nie mamy pojęcia, czy to cokolwiek istnieje. Mogę pleść bzdury...-W jej oku ponownie odbiło się dziwne światło.-...nie czuję nadziei, nie widzę niej, również nie słyszę. Ale wierzę, wierzę w lepszą przyszłość!- Ku jego zdziwieniu uśmiechnęła się pewnie.-Pieprzyć nadzieję i rozpacz, ja mam wiarę! A ta wiara nas stąd wyprowadzi!
- Tak, tak, to bardzo ładnie brzmi - wargi reżysera wygięły się w podłej imitacji prawdziwego uśmiechu. Idiotka zachowywała się tak przewidywalnie. Odbębniała standardowy tekst, dokładnie tak jak przewidywał. To będzie jej ostatni gwóźdź trumienny. Zmiażdży ją. - Wspaniale, że tak bardzo wierzysz. Ale to nie zmienia faktu, że jesteś oszustką, do czego sama się przyznałaś. Podobnie jak do tego, że jesteś prawdziwym zbrodniarzem...
- Niby jak? Słucham - syknęła prowokacyjnie.
- Swoimi kłamstwami doprowadziłaś do tych wszystkich zabójstw. Gdy ktoś zaczynał rozumieć, że łżesz, tracił tak zachwalaną przez ciebie wiarę i mordował. A ostatnia śmierć? Misaka, zauważywszy, że to był blef na szeroką skalę, postanowiła opuścić Akademię po swojemu. Nikogo nie uchroniłaś przed załamaniem, nie powstrzymałaś żadnego zabójstwa. Wręcz przeciwnie, sama je wszystkie sprowokowałaś.
"I co ty na to?"
- Na tym sądzie nie rozpatrujemy kwestii wpływu Rozpaczy na nasze poczynania! - warknęła pisarka, zaciskając palce na poręczy. Kostki jej pobielały. Wyglądała, jakby zaraz miała rzucić się na drobnego chłopaczka i rozorać mu gębę paznokciami. - Mamy tu omówić zabójstwo Misaki!
- A ty znowu swoje... Czyżby w trakcie tych paru tygodni twój słuch również się pogorszył? Ozogami Misaka popełniła samobójstwo, bo pojęła, że nas wszystkich okłamałaś. Czy ten fistaszek w głowie, zastępujący ci mózg, pojmie to w końcu?! Jesteś winną każdej śmierci. Począwszy od morderstwa Haruki, na powieszeniu się szachistki skończywszy.
- Ty tu mówisz o metaforze! Mnie chodzi o fakty! Zabierając Misie stołek spod nóg, gdy miała pętlę na szyi, zabiłeś ją!
- Wypraszam sobie - odparł, siląc się na spokojny ton. - Ja go tylko odstawiłem na miejsce, gdy strąciła go stopą.
- To czemu się szamotała? Czemu chciała rozerwać sznur?!
- Pewnie, jak to zwykle bywa, w ostatnim momencie pojęła, jak bardzo chce żyć - pokręcił głową ze śmiechem. - To koniec przesłuchania?
- Nie!
- A szkoda. Nudzę się.
Pisarka rozejrzała się dookoła, jakby szukając oparcia w obecnych na sali ludziach. Jednak ci... unikali jej wzroku. Poczuła, jak ziemia ucieka spod jej stóp. Co się dzieje? Czemu przyjaciele znowu na nią nie patrzą? Gemmei wiodła spojrzeniem po podłodze, Tomiko wpatrywała się nerwowo w Kohaku. Joshiro zamknął oczy i zaczął obgryzać kciuk. Pot spłynął jej po czole.
Czy uwierzyli w łgarstwa Takemury? Była przerażona. Co, jeśli ci, którym ufała, właśnie zastanawiali się nad sensem słów reżysera? Jeżeli faktycznie dostrzegli w niej czynnik odpowiedzialny za masakrę rozgrywającą się w tych murach? Być może jej słowa były bezużyteczne. Być może właśnie pędziła ku swojej egzekucji.
Superlicealna Rozpacz spojrzała na siedzącego na tronie pluszaka. Zastanawiało go milczenie dwubarwnego śmiecia... tak, śmiecia. Nieważne, że Saiji z nim współpracował. To gra Monokumy doprowadziły do śmierci Miury. Brzydził się maskotki, jednak równie mocno brzydził się ludzi, którzy wciąż tu byli. Odrzucało go ich szczęście, które pozwalało tym nieudacznikom utrzymać się przy życiu. Dlatego zgodził się na rolę Rozpaczy, chociaż zazwyczaj wolał obserwować wszystko zza obiektywu. Niedźwiedź obserwował wszystko niezwykle uważnie, jakby szukając miejsc, gdzie plan Takemury sypał się i mógł się nie powieść... trzeba więc zakończyć przedstawienie, zanim coś...
- Nie jestem Rozpaczą - wykrztusiła cicho Itsuko, podnosząc spuszczoną do tej pory głowę. Zdrowe oko znów błyszczało. Utkwiła poważne spojrzenie w błękitnych tęczówkach dawnego przyjaciela. Zaczerpnęła głęboki oddech, jakby zbierając w sobie siły do walki. Shota westchnął głośno.
- Doprawdy, przypominasz zacinającą się płytę. Monokuma, czas na gło...
- Nie. Jeszcze nie. Nie będziemy głosować w tej chwili. Monodupa cierpliwie czekał, może poczekać jeszcze chwilę - w jej głosie pobrzmiewała lekko jadowita nutka. Wyprostowała się i wycelowała palcem w Saijiego. - To wszystko jest twoją winą. Nie moją.
- Kretynko. Skończ już... albo zgoda. Przekonaj mnie, że masz rację. Dajesz.
Jednooka zacisnęła pięści, zgrzytnęła zębami. Teraz albo nigdy. Ma ostatnią szansę, by ocalić siebie i przyjaciół. Musi udowodnić, że to nie ona jest tą złą.
- Jak wcześniej powiedziałam, być może moje słowa były fałszywe. Nie wiem. Wierzyłam w nie i dlatego uważałam je za prawdziwe. Jedyne, co oferowałam wszystkim, to wiara. Wiara jest wyborem. Mogli mnie nie słuchać, mogli odwrócić się na pięcie, kiedy zaczynałam monolog o opuszczeniu Akademii, mogli mnie uciszyć za pomocą taśmy, czyż nie? A jednak słuchaliście. Ty również, Saiji, pamiętasz?
Pozostała część klasy w milczeniu obserwowała tę dwójkę. Nad górną wargą reżysera zebrało się parę kropel potu. Monokuma machał niecierpliwie młoteczkiem.
- Nie tylko słuchaliście, część z was popierała mnie i powtarzała te słowa za mną. Tomiko, Kohaku, nie mam racji?
Malarz i wszystkowiedząca spojrzeli na dziewczynę. W ich oczach coś zamigotało.
- Tak było. Faktycznie, popierałem cię - białowłosy uśmiechnął się niepewnie. Rude sprężyny na głowie Usukari podskoczyły, gdy ta kiwając głową potwierdziła swój udział.
- Swoimi słowami chciałam dodać wszystkim otuchy. Żeby się nie poddawali. Ktoś, kto w nic nie wierzy, jest łatwy do zmanipulowania. Łatwy do złamania grą tej fałszywej, dwubarwnej mordy. Wiara nigdy nie prowadzi do beznadziei. Pani doktor, czy łatwiej jest leczyć pacjenta, który wierzy, że wróci do zdrowia, czy może tego przekonanego o stanie beznadziejnym?
- Ja... - psychiatrę zaskoczył zwrot Kodamy. Chwilę zajęło, nim zrozumiała jej słowa. W końcu kiwnęła głową. - Wiara pomaga w leczeniu. To prawda.
- Naszym leczeniem było przekonanie, że wydostaniemy się stąd. Dlatego zgodziliście się na szukanie wskazówek, jak opuścić mury "szkoły". Bo w to wierzyliście.
- Zamknij się - Rozpacz zrobiła się nerwowa. Cholera, czyżby bełkot kretynki mógł sprawić, że te tępe osły zwrócą się przeciw jemu? Lekarka wydawała się już zbajerowana.
- Nanę do zabicia Yuichiego nie skłoniły moje monologi, tylko twoja manipulacja. Może nie miałeś sposobu na załamanie muzyka, przez co uznałeś go za element potencjalnie niebezpieczny i postanowiłeś wyeliminować go cudzymi dłońmi? Osoby, która miała cię za przyjaciela?
Chłopak warknął. To był chwyt poniżej pasa.
- To nie moje słowa tak wszystkich przybijały, tylko twoje "dowcipy", wymierzone w nasze lęki. To nie ja robiłam z psychiki żyjących sieczkę, tylko ty. Nie ja pomagałam Monokumie w tej chorej grze, tylko ty.
Wydawało się, że jej sylwetka jeszcze odrobinę bardziej się uniosła, jakby zamachiwała się do zadania ostatecznego ciosu.
- Misaka być może czuła beznadzieję, dlatego naszykowała sznur, stołek, przełożyła głowę przez pętlę... jednak ostatnimi jej działaniami były próby rozerwania sznura, co oznaczało, że mimo wszystko pragnie żyć. Pomogła nam swoim listem, podrzucając wskazówki odnośnie tożsamości Rozpaczy. Ale w tej chwili nie mówię o tym. Gdy puściliśmy cię za nią, żebyś dopilnował, by bezpiecznie dotarła do pokoju, zobaczyłeś swoją okazję na pozbycie się jej. Jakiż musiałeś być zadowolony, gdy dostrzegłeś, iż sama ma zamiar usunąć się w cień. Jednak kiedy zawahała się... uznałeś ją za zbyt nie-zrozpaczoną, w końcu tliła się w niej chęć kontynuowania życia, a skoro tak, to takiego elementu musiałeś się pozbyć, podobnie jak Yuichiego.
Głos dziewczyny zdawał się odbijać od ścian i echem atakować głowę reżysera. Żałował, że nie ma czegoś, czym mógłby cisnąć w pisarkę.
- Czy nie było tak? Zdradzają cię oczy, Takemura.
Wtedy zabrzmiała cisza. Jakby każdy wstrzymał oddech, by nie stracić ani jednej sceny. Superlicealna Rozpacz odetchnęła głośno.
- Czy ty... czy w końcu... Skończyłaś?
- Jeszcze chwilka. Dosłownie kilka zdań. Chcę, żebyś wiedział, że i tak się wydostaniemy. Dla tych, którzy przegrali. Dla samych siebie. Szkoda, że nie będziesz świadkiem tego... - na tych słowach zadrżała, świadoma, że mówi o egzekucji kogoś, kto parę tygodni temu był niewinnym dzieciakiem. - Odpowiedz mi przed głosowaniem na jedno pytanie... czy nadal uważasz, że większą zbrodnię popełniłam ja, dając przyjaciołom wiarę potrzebną do ucieczki?
- Twoja nadzieja jest fałszywa. Nawet jeżeli uciekniecie, na zewnątrz czeka na was więcej rozpaczy. I nie ma tam nikogo, kto wam pomoże - Takemura oddychał ciężko.
- Mamy siebie. Wspólnie damy radę. Wiesz co? Zanim zabiłeś Misakę, również dla ciebie było miejsce przy nas... - z odrazą w oczach, Itsuko spojrzała na misia na tronie. - To chyba czas na głosowanie?
Oszołomiona zabawka kiwnęła głową, szóstka przystąpiła do oddawania głosów. Sąd miał na celu ukaranie zabójcy szachistki, maszyna losująca wskazała, że winny jest Takemura Saiji. Superlicealny Reżyser i Superlicealna Rozpacz.
Ciszę, która nagle zapanowała, przerwał dziki wrzask dyrektora.
- Ty nieudaczniku! Jak mogłeś dać się złapać! Jak mogłeś! - czarno-biały miś miotał się na tronie, nie chcąc uderzyć młotkiem w grzybka. - Pozwoliłeś, żeby cię pokonała? Pozwoliłeś, by pojawiła się ta obrzydliwa Nadzieja? Nie! Nie ma mowy! To was, bachory, ukarzę! Nie mojego pupila!
- To wbrew zasadom, którym hołdujesz - zakpił iluzjonista; opuścił swoje stanowisko i ruszył w stronę Itsuko, złapał ją za nadgarstek i pociągnął w kierunku tronu. - Nadziejo, czyń honory i wymierz sprawiedliwość.
- Nadziejo? - pisarka nie zrozumiała, czemu przyjaciel nie wykazuje niepokoju planowaną egzekucją i dlaczego tytułuje ją w taki sposób. Zauważył to i pokręcił głową.
- Potem wytłumaczę, ty trzaśnij w przycisk, a ja... - niebieskowłosy zrobił zamach na tron, zgrabnym ruchem wyrwał Monokumie młotek, który rzucił jednookiej, sam uśmiechnął się do misia. - Twoja przegrana.
Kodama chwyciła przedmiot. Widok czerwonego przycisku wywoływał u niej mdłości. Nie, nie może. Nie wolno jej decydować o karaniu. Jednak... spojrzała na stojącego nieruchomo Saijiego. Uśmiechał się z drwiną.
Patrzyła na chłopaka, który dręczył ich, zmusił jedną osobę do brutalnego zabójstwa, drugą sam pozbawił życia w najbardziej dramatycznej sytuacji. Kto wie, czy gdyby nie został Rozpaczą wcześniej, nie zginęłoby więcej ludzi. Nadszedł czas zapłaty.
"Ciekawe, co powiedziałby Miura, widząc, kim stał się jego przyjaciel..." - ta myśl sprawiła, że kilka łez potoczyło się po jej policzkach. Sama nie wiedziała, skąd wzięły się te słone krople. Musi to zrobić. Zamachnęła się i uderzyła główką młotka w lśniącą karmazynową powierzchnię.
Chwilę po tym, jak wykonała ten gest, całą salę wypełniła kolejna salwa piskliwego śmiechu.
-Powiedz, to przyjemne uczucie? Uczucie, kiedy jesteś czyimś katem?- Zacisnęła pięść na młoteczku. Nie, teraz się nie podda jego fałszywym słowom, nie, kiedy wygrała. Odwróciła od niego głowę, jednak milczała.
-Nie słuchaj go, Kłoda, partoli od rzeczy, jak to szaleniec!- Na jej ramiona rzucił się Joshiro, posyłając jej dość ciepły uśmiech. Nie wiedziała tylko, że ten uśmiech miał inny cel - odwrócenie jej uwagi od tego, w jak drastyczny sposób ciało Saijiego zostało zaciągnięte do miejsca egzekucji.
Słysząc, jak uderza parę razy o ścianę, Himeka wymienił się z resztą spojrzeniami i zaciągnął pisarkę za winnym chłopcem.
- Nie chcę na to patrzeć.
- Nikt nie chce, jednak musimy - iluzjonista musiał bardziej się wysilić, bowiem Itsuko stawiała opór; nie miała zamiaru być świadkiem egzekucji, którą sama ogłosiła.
- To scena finałowa. Chodź.
Znalazł się w ciemnym pomieszczeniu, co nieszczególnie go zdziwiło; w końcu wszystkie kary zaczynały się w ciemnej, pustej sali. To takie przewidywalne, że musiał ziewnąć. Liczył, że chociaż sposób ukarania będzie spektakularny. Widowiskowy...
Nim tu trafił, odebrano mu bluzę Miury, czym tylko go rozwścieczyli. To jego ostatnie chwile, nie mogli mu zostawić żadnej pamiątki? Pewnie to miało tylko bardziej zaboleć. Umrze, pozbawiony wszystkiego.
Nigdy już nie nakręci filmu. Nigdy nie pójdzie na nudne przyjęcie z okazji promocji jego dzieła. Koniec. Być może jego nazwisko przebrzmi trochę w świecie kinematografii... i tyle. Najgorsze w tej zapchlonej Akademii było to, że gdy trafiło się tu, świat magicznie wręcz zapominał o twoim istnieniu. Czy to dlatego, że skoro nie umiał przerwać tego (lub nie chciał), wolał odsunąć się i udawać, że nic złego się nie dzieje?
Rozbłysło ostre światło, które podrażniło jego oczy, musiał je zmrużyć. Naraz usłyszał też dziwny, mechaniczny dźwięk. Rozejrzał się, by wiedzieć, z czym ma do czynienia.
Z wnęki w ścianie wyłoniły się trzy dość spore lalki, pododne do tych z egzekucji Fuchido i Maramo. Wyglądały na nieco zardzewiałe, ich kończyny z każdym ruchem skrzypiały. Nie były uzbrojone, co go lekko zaskoczyło. Raczej nie przyszły tu, by wypić z nim herbatkę. W kulach na szyi, gdzieś pośrodku, miały lampeczki, imitujące oczy, jeden na szczycie miał umieszczoną kamerę. Ciekawe, czy nagranie z egzekucji jest dla Monościerwa, czy też może puszczane będzie resztkom jego 'klasy'.
Manekiny powoli zbliżały się do niego. Jak powinien zareagować? Walczyć? Na razie nie został sprowokowany. Z drugiej strony wiedział, że nie ma szans. Lalki go zabiją, nie miał jednak pojęcia jak.
Wycofał się o kilka kroków, stopą potrącił kawałek cegły. Skąd wzięła się cegła? A czy to ważne? Zgarnął odłupany kawałek, w razie czego mógłby się nim obronić...
Coś wysunęło się z 'dłoni' lalek. Poznał to po odgłosie. Brzmiało to jak...
...pazury Monokumy.
Wzdrygnął się i cisnął cegłą w jednego z manekinów, trafiając w 'głowę', a konkretniej w prawą żarówkę. Widząc ukruszone szkło i sterczące z niego druty, roześmiał się głośno; lalka przypomniała mu o kretynce, przez którą znalazł się tutaj.
Ale teraz musiał wybrać - walczyć z upazurzonymi manekinami i ryzykować śmierć przez filetowanie lub uciec, przedłużając tym swoje życie. Postanowił nie dawać nikomu satysfakcji z szybkiego zgonu i puścił się biegiem przed siebie.
Tupot stóp utwierdził go w przekonaniu, że jest ścigany. Zresztą nie spodziewał się niczego innego. Nie zawracał sobie jednak głowy gonitwą, po prostu przyspieszył. Gnał prosto, szybko opadając z sił. Lalki niedługo go dopadną. I nic z tym nie zrobi.
Mimo to wpadł w kolejny zakręt. Zastanawiające, że jak do tej pory nie natrafił na żadną ścianę. Czy to jakaś forma ratunku dla niego? Wątpił w to. Raczej wydłużenie męki; w końcu był Rozpaczą, kara musiała być jak najbardziej spektakularna, im dłuższa i bardziej wyczerpująca dla ofiary, tym lepiej.
Koniec, nie miał już siły. Zatrzymał się, dysząc ciężko, chwilę potem upadł na kolana. Był wyczerpany. Ale... Nie słyszał już uderzeń metalowych stóp... rozejrzał się, widok jednego przedmiotu wprawił go w osłupienie.
Na wieszaku znajdowała się bluza Ryuu. Uśmiechnął się, wstał i ruszył powoli w głąb pomieszczenia. Musnął dłonią materiał, gdy pod jego stopami rozległ się zgrzyt, chrobot, a podłoga zadygotała. Zdążył tylko zerwać bluzę z wieszaka, a w następnym momencie spadał pionowo w dół.
Nie obchodziło go, co znajduje się na dnie przepaści. Trudno, nadeszła jego godzina. Przytulił się mocno do 'pandy', wciąż uśmiechnięty.
Uśmiech nie zszedł z jego twarzy nawet wtedy, kiedy wpadł w sieć złożoną z taśm do kamer starego typu. Nie otwierał już oczu - po co?
Te rolki, na które spadł, zaczęły się rozwijać i oplatać go powoli, niczym rozwalcowane węże boa. Każdy następny splot był mocniejszy. Sklejki pojedynczych klatek owijały się już wokół klatki piersiowej i szyi. Ciaśniej, coraz ciaśniej... krztusił się, gdy uścisk dopadł płuca. Bolało. Nie spodziewał się, że to będzie tak boleć...
Zwymiotował, kiedy jelita i żołądek zostały zmiażdżone. Pękały żyły, soki trawienne wymieszały się z krwią. Musiał wyglądać obrzydliwie.

Pozbyli się zagrożenia, ponownie pokazali, że potrafią wygrać z rozpaczą... to dlaczego... dlaczego czuła się tak źle? To wina tego, że ONA dokonała tej egzekucji? Że to ona go zabiła? A może to wina tego... że ich dobry przyjaciel zdradził? Winnymi mogłyby być także te okropne obrazy jego małego ciała skąpanego we własnej krwi, jakie przed chwilą ujrzała.
-Czuję się źle.- Wyszeptała, zdając sobie sprawę, że wciąż trzyma... odrzuciła ten okropny przyrząd na tron. Tak, w sali, gdzie oglądali egzekucję, także znajdywał się tron. Pewnie żeby 'dyrektor' miał dobry widok...
 Czarno-biały śmieć nie odezwał się nawet słowem, patrzył tylko na ich reakcje. Na tę rozpacz i zawód, które niby miały ich pogrążyć w jeszcze większym bagnie niż są.
 Czyjaś dłoń spoczęła na jej ramieniu, odruchowo się odwróciła, stała tam Tomiko. Tuż obok niej przytoczył się krzywo uśmiechnięty magik.
-Nie obwiniaj się, Itsuko. To jego wina, że tak skończył.- Oświadczyła łagodnie brzmiącym głosem.
-Ale... to ja go...to moje ręce...
-O nie, zaraz zacznie beczeć!- Jęknął, czując, jak lewy łokieć wbił się w jego brzuch. Stojący trochę w tle malarz jęknął, rozpamiętując to, ile razy sam oberwał od Tomiko. -Błagam, tylko nie w żebra.- Wysyczał na jednym tchu, wydając z siebie dodatkowo niezidentyfikowane dźwięki.
-W zasadzie sam to na siebie zrzucił, nie musisz zamartwiać się tak trywialnymi sprawami jak czerwony guziczek.- Do konwersacji przyłączyła się psycholog, gdzieś w głębi jej chłodnego serca obawiała się o psychikę koleżanki.
-Gem zdrobniająca słowa jest taka słodka, plus dwadzieścia punktów do moe!- Wszystkie pary oczu spoczęły na Joshiro, komicznie wystawiającym kciuki.
-Pani doktor, tego pacjenta już się nie da uratować.- Oświadczył rozbawionym głosem Kohaku, tykając lekko łokciem doktorkę, ta akurat wyglądała na zadowoloną z myśli o męczeniu tego przypadku.
-Niech spoczywa w spokoju.
-Ej, nooo!
Itsuko zaśmiała się cicho pod nosem, wciąż dręczyła się, że to z jej rąk skazano ich przyjaciela. Byłego przyjaciela... jednak wciąż był jednym z nich, wciąż posiadali miłe wspomnienia o nim. Po prostu wybrał zły sposób wyjścia stąd.
Powoli wychodzili z sali gęsiego, jedno za drugim, próbując jakoś rozwiać tę smutną, przepełnioną zdradą atmosferę. Nie zważając na krytyczny wzrok ich oprawcy.
-Rany, kiedy tylko widzę, jak ta banda nieudaczników napełnia się nadzieją, chce mi się rzygać. Nic nie umieją zrobić poprawnie. Ah, gdybym tak sam mógł wyzbyć się jednego po drugim...- Zza siebie wyciągnął magicznie kolejny przyrząd, podobny do pilota. Powciskał niezgrabnie swoimi puchatymi łapkami kilka przycisków.
W tej samej chwili zegar ustawiony na holu głównym odliczył kolejne minuty w tył.

-Hej, Joshiro.- Nastolatek odwrócił się w stronę przyjaciółki. Szykowali się akurat do rozejścia do swoich pokoi, lada chwila Monozasraniec ogłosi ciszę nocną.
-Co jest, nie mów, że wreszcie urzekł cię mój wygląd i charyzmatyczna osobowość. Zazwyczaj to drwali ciągnie do drewna, nie na odwrót.- Szybko odchylił się przed nadlatującym śmiercionośnym piórem prawdy, chociaż, jakby się tak przyjrzeć z bliska, to tylko zwyczajny długopis, jaki można kupić w kiosku na rogu. Ta dziewczyna, mimo wątłej budowy, nieźle rzucała, dziwne, że nie wzięli jej do ligi bejsbolowej. -No żartowałem!- Jęknął, przybierając udawaną obrazę.-To o co chodzi?- Zapytał tym razem łagodniej, nie chcąc obudzić w niej tego przerażającego demona.
-Wyjaśnij mi, o co ci chodziło z tą całą nadzieją.
-To akurat idealny temat na dobranockę!- Zniknął jej sprzed oczu, by znaleźć się tuż za nią. Położył swoje dłonie na jej ramionach i poprowadził w przód.-Zbierzemy kilka ofiar i ci opowiemy wszystko. Każdy najmniejszy szczegół tego tajemniczego tytułu...- Powoli zaczęła żałować, że nie spytała się kogoś normalnego.